Śledź nas na:



Krztałtowanie rzeczywistości czy poddanie się jej?

Zdarzało się też tak, że losy świata spoczywały na barkach istoty, która dobrowolnie się na to godziła, kierując się dobrem innych. W takiej sytuacji znalazł się bohater trylogii J.R.R. Tolkiena „Władca pierścieni” Frodo Baggins. Losy świata znalazły się w rękach tego niewielkiego hobbita w momencie, kiedy jako jedyny spośród wielu wojowników znanych w szerokim świecie, zdecydował się zniszczyć pierścień, źródło zła. Pierścień był obiektem pożądania, między innymi Surona, władcy Morii. W momencie kiedy znalazłby się on w jego rękach, przyszłość świata stałaby pod wielkim znakiem zapytania. Drużyna, na której czele stał Frodo wiedziała w jak trudnej sytuacji się znajduje. Szanse na powodzenie misji były znikome, mimo wszystko podjęli się tego jakże trudnego, wymagającego poświęcenia i ogromnej odwagi zadania, które dzięki ich wytrwałości zakończyło się sukcesem.

Często człowiek starał się przebrnąć przez życie jak najmniejszym kosztem, przez cały czas myśląc tylko i wyłącznie o sobie. Przykładem tego typu człowieka jest niewątpliwie Zenon Ziembiewicz, bohater powieści Zofii Nałkowskiej „Granica”. W momencie, kiedy obejmuje stanowisko redaktora w „Niwie”, staje się marionetką w rękach swego pracodawcy. Zenon całkowicie podporządkował się potrzebom gazety, przez co zrezygnował z własnych zasad, których łamanie z czasem przychodziło mu coraz łatwiej. Kiedy jego hierarchia wartości tracił na znaczeniu, czyny Zenona stawały się tragiczniejsze w skutkach. Jego postępowanie było powodem krzywdy wielu osób. Działo się tak, ponieważ Zenon stale myślał wyłącznie o sobie. Nie liczył się z tym, że to w jaki sposób postępował z Justyną czy Elżbietą raniło ich uczucia. Tu nasuwa mi się refleksja, że nie ingerowanie w rzeczywistość oraz brak kontroli własnego życia może się okazać zgubą dla człowieka.

O tym, jak człowiek potrafi być obojętny na cierpienie mogliśmy się przekonać obserwując postawy niektórych mieszkańców Oranu w momencie, kiedy epidemia dżumy dziesiątkowała tamtejsza ludność. Opisuję to Albert Camus w powieści pt. „Dżuma”. Choroba ta jest wyrokiem śmierci dla wielu. Nieliczni, narażając własne życie, decydują się na ukojenie choć w najmniejszym stopniu cierpienia, jakie musieli znosić chorzy. Między innymi doktor Rieux służył chorym, jak tylko mógł. Nie potrafił pogodzić się z ludzkim cierpieniem, którego był świadkiem, dlatego też pomoc traktował jako obowiązek. Powiedział „na razie są chorzy i trzeba ich leczyć”. Jednak w pojedynkę doktor nie był w stanie pomagać wszystkim, ponieważ liczba chorych stale rosła. Wprawdzie było kilku takich, którzy nie godzili się na rzeczywistość, w jakiej przyszło im żyć, ale byli też tacy, którym losy innych był całkowicie obojętne. Kiedy ludzie w strasznych mękach umierali, oni bez żadnych wyrzutów sumienia mile spędzali czas na plaży, bądź wieczorami upijając się w barach. W pewnym sensie można zrozumieć ich postępowanie, bo narażając się na kontakt z chorymi, narażali własne życie, a przecież tak naprawdę ich pomoc ograniczyłaby się do bycia z chorymi i wspomagania ich dobrym słowem, ponieważ nie znano wówczas serum, które byłoby całkowicie skuteczne i walka z dżumom z góry skazana była na klęskę. „To nie powód, żeby zaniechać walki”, powiedział doktor Rieux, bo nikt z nas nie wiem, czy nie znajdzie się w równie trudnej sytuacji i czy nie będzie potrzebował pomocy.



Zobacz także