Pan Tadeusz - streszczenie
Księga II Zamek
Rankiem następnego
dnia rozpoczęły się przygotowania do łowów. Na dziedzińcu rozlegały
się myśliwskie okrzyki, wyprowadzano konie, podjeżdżały bryczki.
Wypuszczono psy. Rozbrzmiewały dźwięki trąb wzywające myśliwych
na polowanie. Na znak Podkomorzego wyruszono. Na przedzie jechali szczwacze,
dalej Asesor z Rejentem, a każdy z nich ze swoim chartem. Z tyłu damy
w bryczkach, a obok nich konno młodzieńcy. Ksiądz Robak spacerował
wolno po dziedzińcu i zerkał na Tadeusza, pogroził mu palcem i usiłował
o czymś powiedzieć, lecz panicz nie rozumiał, co zakonnik usiłuje
mu przekazać. Dołączył do grona wyruszającego na łowy. Nagle Sędzia
wypatrzył zwierza. Asesor z Rejentem i psami ruszyli w pościg za zającem. „Kiedy tak za szarakiem goniono", pod zamkowym lasem ukazał się Hrabia. Spóźnił się na polowanie.
Nagle zatrzymał konia i skierował wzrok
w stronę zamku. W porannym blasku budowla wydawała mu się bardziej
okazała i wytworna. Słońce pozłacało blaszany dach, błyszczały
fragmenty szyb, odległe krzyki myśliwych sprawiały wrażenie, że
budynek jest zaludniony. Hrabia podjechał bliżej. Patrzył na mury,
wyjął przybory do rysowania i zaczął szkicować zamek. W pewnej
odległości dostrzegł Gerwazego. Był to stary szlachcic, „służący
dawnych zamku panów/ Pozostały ostatni z Horeszki
dworzanów". Gerwazy nosił przy sobie pęk kluczy do zamkowych
komnat. Ubierał się w liberię świadczącą o przynależności do
danego rodu. Nazywano go Półkozicem (z racji stroju z herbowymi klejnotami)
lub Mopankiem, bo miał takie powiedzonko, czasem Szczerbcem, „że
łysinę miał w szczerbach", ale naprawdę nazywał się Rębajło.
Sam siebie tytułował klucznikiem, ponieważ taką funkcję piastował.
Dzięki łaskawości Hrabiego mógł zajmować jedną z zamkowych izb.
Gdy zauważył pana, podszedł i skłonił się. Zapytał Horeszkę,
czy prawdą jest, że skąpi grosza na proces o zamek. Hrabia potwierdził
i zaznaczył, że ma zamiar pogodzić się z Soplicą i oddać mu posiadłość.
Wzburzyło to starego klucznika. Postanowił opowiedzieć Hrabiemu historię
rodu. Wprowadził Horeszkę na zamek i rozpoczął opowieść. Niegdyś
odbywały się tu liczne uczty. Stolnik Horeszka spraszał okoliczną
szlachtę. Częstym przyjmował również Jacka Soplicę, głównie
po to, by zwiększyć swoje poparcie na sejmikach. Soplicę nazywano
Wojewodą, ponieważ „wiele znaczył
w województwie". Był to awanturniczy typ, jednak wielu go popierało,
on sam wywierał wpływ na ród Sopliców, zwłaszcza w kwestii głosowania.
Nie był bogaty, miał w posiadaniu zaledwie kawałek ziemi. Spodobała
mu się piękna córka Stolnika, Ewa Horeszkówna, często przyjeżdżał
więc do zamku zupełnie bez zaproszenia. Stolnikównie Soplica również
wpadł
w oko, ale nie zdradziła się z tym przed rodzicami. Kiedy Stolnik
zorientował się, że Jacek ma pewne zamiary wobec jego córki i prawdopodobnie
będzie chciał zostać jego zięciem, podczas gościny podano mu czarną
polewkę (zupę z krwi kaczej).
Stolnik popierał „Prawo trzeciego maja" i zbierał szlachtę na pomoc dla konfederatów.
Rosjanie wyczuli spisek i nocą napadli na zamek. Znajdowało się w
nim niewiele osób, które mogły wziąć czynny udział w walce i pomóc
w rozgromieniu oddziału Moskali. Ci, co byli, chwycili za broń i usiłowali
odeprzeć atak. Strzelano z dolnych pięter i z ganku. Załadowywano
i podawano broń. Tą czynnością trudniły się damy i proboszcz.
Stolnik celował z ganku, stamtąd też wydawał rozkazy. Nagle ktoś
strzelił od strony bramy i trafił Horeszkę. Gerwazy rozpoznał zabójcę
- był nim Jacek Soplica. Usiłował go zastrzelić, lecz dwa razy
chybił. Z odsieczą przyszły inne rody szlacheckie i udało się ocalić
posiadłość. Od tamtego czasu Gerwazy pałał chęcią zemsty, zabił
kilku Sopliców, ale nie zdołał jeszcze policzyć się z Sędzią.
Postanowił sobie, że dopóki żyje, Soplica zamku nie dostanie. Klucznik
poruszył tą opowieścią Hrabiego, i ten postanowił zerwać z Soplicami
wszelkie układy. Żałował jednak, ponieważ miał naturę romantyka,
że Sędzia nie ma jakiejś pięknej córki,
o którą mógłby zabiegać, dopisując dalszy ciąg tragicznej historii
rodu: „Tu serce, tam powinność! Tu zemsta,
tam miłość!"
Po rozmowie z Gerwazym, Hrabia ruszył do dworu, lecz tym razem przyciągnął jego wzrok widok myśliwych. Szybko zapomniał o swoim postanowieniu i pogalopował w ich kierunku. Po drodze zatrzymał się nieopodal sadu. Pomiędzy zielenią ogórków zauważył młodą dziewczynę w słomianym kapeluszu. W ręku niosła kosz i co chwila schylała się po warzywa. Zauroczony tą sceną nie spostrzegł nadchodzącego księdza Robaka. Bernardyn pogroził mu palcem i oddalił się. Gdy Hrabia się odwrócił, tajemniczej ogrodniczki już nie było.
Goście zaczynali
wracać z polowania. W domu Sędziego panował gwar i ruch.
Roznoszono potrawy, sztućce i napoje. Mężczyźni, odziani w myśliwskie
stroje, jedli, pili i rozmawiali. Podkomorstwo i Sędzia siedzieli przy
stole. Damy szeptały ze sobą. Sędzia godził się na nową modę,
wedle której nie siadano do stołu według starego obrządku i określonych
reguł. Nie pochwalał tej tendencji, ale sporadycznie się na nią
zgadzał. Starszyzna rozprawiała
o sposobach gospodarskich, a młodzież o niedawnych łowach. Spór
o Kusego i Sokoła nadal pozostawał nierozstrzygnięty. Tadeusz rozmawiał
w progu z Telimeną. Kobieta dowodziła, że na pewno nie są zbyt blisko
spokrewnieni. Wojski nieopodal przechadzał się z packą
i urządzał polowanie na muchy. W innej izbie Rejent, prowokując Asesora,
tłumaczył, że polowanie urządzono w niewłaściwym czasie. Powoływał
się przy tym na Hrabiego - pasjonata łowów, który nie przybył
na polowanie z pewnością dlatego, że było niezgodne z przepisami.
Do rozmowy włączyła się Telimena i opowiedziała zabawną historyjkę.
Swego czasu mieszkała w Petersburgu, a latem wynajmowała pałacyk
na wsi. Obok niej wynajmował dom rosyjski urzędnik - posiadacz kilku
psów. Ilekroć tylko wyszła do ogrodu, żeby się zrelaksować, podbiegał
do niej któryś z chartów sąsiada. Przeczuwała nieszczęście. Pewnego
razu okazało się, że chart urzędnika zagryzł ulubionego pieska
Telimeny. Dama wpadła w rozpacz, spazmowała, mdlała. W tym czasie
nadjechał jej znajomy Kiryło - Wielki Łowczy Dworu. Oskarżył
urzędnika o szczucie kotnej łani i rozpoczęcie sezonu polowań, co
było wbrew przepisom. Mężczyzna bronił się tłumacząc, że nie
miał takiego zamiaru, a pies nie jest przecież jeleniem. Wezwano Policmajstra,
ale ten poradził urzędnikowi, by dla własnego dobra, przyznał się
do winy. Mężczyzna trafił na cztery tygodnie do więzienia,
a psy uwiązano. Sędzia z księdzem Robakiem grali w karty, rozmawiając
o tym, że na Litwie panują inne obyczaje i nie przestrzega się tak
rygorystycznie zasad polowania. Ekonom przypomniał, że za wszelkie
szkody wyrządzone włościanom w trakcie łowów, Soplica płaci
i rewanżuje się. Tadeusz z Telimeną zalecali się do siebie, pochylali
ku sobie głowy. Omal by się pocałowali, ale dosięgła ich packa
Wojskiego, któremu zdawało się, że widzi ogromną muchę.
Pomiędzy Asesorem
i Rejentem ponownie wybuchł spór. Kłótnia przybierała na sile.
Do zwaśnionych mężczyzn podszedł Bernardyn i „raptem porwał
obu z tyłu za kołnierze/
I dwakroć uderzywszy głowy obie mocne", rozdzielił ich. Wojski,
przywołując w rozmowie sylwetki sławnych myśliwych, zaproponował
Wojskiemu i Asesorowi wspólny zakład. Niegdyś w ten sposób rozstrzygano
spory. Rejent obiecał wygranemu konia z rzędem,
a rozjemcy upominek. Asesor zdecydował się oddać złote obroże i
jedwabną smycz. Telimena była już wyraźnie znudzona tymi niekończącymi
się sporami i chciała wyjść na dziedziniec. Wzięła koszyczek z
kołka i oznajmiła, że wyrusza na grzyby. Pociągnęła za sobą Podkomorzankę.
Za nimi ruszył Tadeusz. Wkrótce Sędzia ogłosił oficjalne grzybobranie.
Który z mężczyzn wróci z najdorodniejszym rydzem, usiądzie obok
najpiękniejszej panienki. Jeśli okazałego grzybka znalazłaby dama,
przystojnego młodziana miała wybrać sama.